Tchnienie Kaim, fragment rozdziału pierwszego



Na statku roiło się od marynarzy i robotników portowych, ale nie wyglądało na to, by ktoś zwrócił jakąś szczególną uwagę na nagłe pojawienie się rudej okularnicy. Dziewczyna uchyliła się przed skrzynią z warzywami, która wyrosła nagle na wysokości jej twarzy, po czym zeskoczyła na świecący łuskami pomarańczowej farby pokład i przecisnęła się przez gęste chaszcze ciał aż do trapu. Gdy zeszła na szeroki, drewniany pomost, kucnęła, by złapać oddech. Jak się okazało, tuż obok siedzącej w cieniu babinki. Żebraczka była niezwykle drobna i pachniała przyprawami korzennymi. Była też niewidoma. Usłyszawszy dziewczynę, odruchowo popukała cicho w deski poskręcanym kosturem i uniosła w oczekiwaniu wytartą skorupę kokosu. Alyn wrzuciła w nią miedziaka i kawałek suchara. Drugi włożyła sobie do ust. Ciamkając twarde pieczywo, rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu charakterystycznego granatu peleryn jej prześladowców. Nikt nie wskazywał jej palcem, nikt nie przeciskał się w jej stronę. To była połowa sukcesu. Teraz zostało jej wymknąć się z dzielnicy portowej, znaleźć Kai i jakieś wyjście z sytuacji, która – z każdą chwilą miała o tym coraz silniejsze przekonanie – zaczynała ją przerastać.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech i gdy tylko wyrósł przed nią pochód tragarzy skrzyń z owocami, podwinęła rękawy koszuli wysoko do ramion, „na robotnika”, po czym dołączyła do ich orszaku. Skryła się za wyładowanym po brzegi, podskakującym na każdej nierówności wozem ciągniętym przez dwóch ogolonych na łyso chłopców, z których żaden nie mógł mieć więcej niż czternaście lat. Drewniana fura toczyła się z hukiem w stronę nabrzeża i kryła ją przed wzrokiem tych spośród gwardzistów, którzy pozostali po drugiej stronie kanału po lewej stronie. Dla każdego, kto rozglądałby się za nią z prawej – gdzie również był kanał, a w nim rój pomniejszych łodzi i łódek klekoczących o pomost w rytm fal – była widoczna jak na dłoni. Ale stamtąd nikt prawdopodobnie nie patrzył.

Prawdopodobnie.

Biorąc pod uwagę, jak wymęczone były oprawki i jak porysowane szkła jej okularów, słowo to od dłuższego czasu siłą rzeczy towarzyszyło jej na każdym kroku. Cisnęło się na usta przy każdej próbie opisu rzeczy, które znajdowały się dalej niż o rzut średniej wielkości grejpfrutem. I jak grejpfrut było cierpkie. Miała głęboką i szczerą nadzieję, że Zakary – do warsztatu którego zamierzała się zresztą czym prędzej udać – dopełnił umowy, bo niewidzenia przez ostatnie tygodnie miała już naprawdę dosyć.

Wóz z owocami wtoczył się płynnie we wciśnięte w bruk drewniane szyny, ale zamiast przyspieszyć jęknął i stanął na znak saahijskiego inspektora, który wyrósł przed nim znienacka wraz z przybocznym sekretarzem. Niski człowieczek o długich, ruchliwych palcach już na pierwszy rzut oka palił się wręcz, by wpisywać w rejestr każde najmniejsze uchybienie.

Nie chcąc czekać na rozwój wypadków, Alyn odbiła w prawo i skierowała się na ukos przez rozległy plac. Tam – w nieustającym gwarze, między zwałami worków, piramidami granitowych bloków i wielobarwnymi gajami bel zwiewnego materiału – targowano się, księgowano, przyjmowano, wydawano i transportowano różnej maści towary. Przyspieszyła kroku i przeskoczyła nad rzędem klatek z sennie gęgającymi gęsiami. Z otwartego kufra – którego właściciel, opuściwszy spodnie, akurat oglądał z zainteresowaniem swędzący pośladek – poczęstowała się pierwszym lepszym skrawkiem tkaniny. Trafiła w dziesiątkę, bo po błyskawicznej inspekcji okazał się całkiem zgrabnym czarnym kwefem. Wydawało się jej, że zza pleców dobiega do niej nawoływanie, ale nie odwróciła głowy. Z marszu przeszła w trucht. Przebiła się przez grupkę handlarzy, którzy drapali się po głowach przy przewróconej lawecie, z której wysypały się lichej – zwłaszcza pod względem artystycznym – jakości rzeźby przedstawiające półnagie nimfy. Nabierając tempa, przemknęła szczeliną w ścianie rozstawionych wzdłuż drogi straganów i…

Ostatkiem siły woli zahamowała przed plecami gwardzisty, niemal wbijając nos w jego granatową pelerynę. Jej właściciel wraz z kompanem wypytywał właśnie o „rudą dziewczynę w krótkich włosach” wystraszonego sprzedawcę krewetek. Na widok Alyn ogorzałemu, obejmującemu w wyraźnej trwodze okrągły brzuch kupcowi oczy rozszerzyły się i niemal wypadły z orbit, ale nie dał rady wydać z siebie dźwięku poza głośnym czknięciem. Zanim wzrok gwardzistów podążył za znaleziskiem sklepikarza, dziewczyna jednym ruchem naciągnęła na siebie zdobyczne nakrycie głowy, zerwała z twarzy binokle (po raz kolejny gnąc ich spracowane oprawki) i wlepiła tępo wzrok pod nogi. Jej serce waliło jak młot. Gdy tylko żołnierz odwrócił się w jej kierunku, zdążyła zlokalizować odsłonięte palce stóp wystające z jego sandałów i obrała je na cel. Ręka mężczyzny wystrzeliła w jej kierunku, złapała ją za podbródek i pociągnęła go do góry. Alyn głośno złapała haust powietrza. Napięła mięśnie nóg, gotowa w każdej chwili kopnąć i rzucić się do ucieczki.


Close Menu